Angielscy piłkarze byli gotowi do starcia z Polakami we wtorkowy wieczór. Podopieczni Roya Hodgsona byli zmotywowani, naładowani adrenaliną i mentalnie przygotowani do meczu. Co było dalej - wszyscy pamiętamy. Na stadionie za dwa miliardy złotych ktoś zapomniał zasunąć dach, a padający deszcz zamienił murawę w pole ryżowe. Piłkarze po niespełna godzinnym oczekiwaniu na rozpoczęcie spotkania zostali poinformowani o jego przełożeniu i udali się do hotelu na odpoczynek przed czekającym ich na drugi dzień meczem. I tu zaczęły się schody. Nabuzowani adrenaliną Anglicy nie byli w stanie zmrużyć oka, dlatego paru z nich sięgnęło po środki nasenne. Tabletki, ponoć zażyte w sporej ilości, poskutkowały. Gwiazdy Premier League poszły spać, ale na drugi dzień okazało się - według doniesień brytyjskich mediów - że decyzja o zażyciu medykamentów miała również skutki uboczne. Anglicy byli ospali, nie mieli pomysłu na nieźle dysponowanych Polaków i musieli zadowolić się wywalczonym w szczęśliwych okolicznościach remisem. To nie jedyna teoria opracowana przez angielskie tabloidy. W środę rano przeglądając tamtejszą prasę znaleźliśmy zaskakującą próbę wyjaśnienia zamieszania na Stadionie Narodowym. Winnym przełożenia meczu z wtorku na środę został...Waldemar Fornalik! Selekcjoner naszej reprezentacji, zdaniem pełnego fantazji lub mającego dobrego dilera żurnalisty, zakazał zasuwania we wtorek dachu na Stadionie Narodowym po doświadczeniach z Euro 2012. Przypomnijmy, że po remisie 1-1 z Grecją na inaugurację imprezy podopieczni prowadzącego wówczas kadrę Franciszka Smudy narzekali, że przy zasuniętym dachu czuli się tak, jakby grali w saunie. Fornalik nie chciał iść do sauny, więc łapy precz od dachu! Jak widać wyobraźnia ludzka nie zna granic ;-)