To sposób "Królewskich" na zakończenie kontrowersji wokół areny decydującego meczu Copa del Rey. Nieoficjalnie mówi się, że powodem niechęci do zorganizowania finału jest fakt, iż madrycki klub i jego kibice boją się ryzykować, że to na jego obiekcie odwieczny rywal Barcelona będzie świętować zdobycie trofeum. Podobna sytuacja miała miejsce przed rokiem, gdy Katalończycy grali z Athletic Bilbao. Wówczas Real tłumaczył, że na stadionie konieczne są prace remontowe. Tym razem "Królewscy" po prostu milczeli, nie wydali żadnego oficjalnego oświadczenia w tej sprawie. Broniąca trofeum Barcelona oraz Sevilla chciały właśnie tam rozegrać finałowe spotkanie, ponieważ Santiago Bernabeu jest największym stadionem w Hiszpanii (nie licząc Camp Nou), co wiązałoby się z wyższymi dochodami. Poza tym Madryt leży mniej więcej w równej odległości od miast finalistów. Wszystko wskazuje na to, że mecz odbędzie się albo na mogącym pomieścić o 30 tysięcy kibiców mniej innym stołecznym obiekcie Vicente Calderon, gdzie na co dzień występuje Atletico Madryt albo na Mestalla w Walencji. W ubiegłym roku finał odbył się w Barcelonie, mimo że grali w nim gospodarze. Trener Sevilli Unai Emery nie chce dopuścić do powtórki takiej sytuacji. - Wolałbym Chiny niż Camp Nou... To tak, jakby dać Barcelonie drugiego Lionela Messiego - skomentował szkoleniowiec. Decydujące spotkanie zaplanowano na 21 maja, ale może zostać przesunięte o jeden dzień, jeśli Sevilla awansuje do finału Ligi Europejskiej 18 maja. Tak czy inaczej, skorzystanie z Santiago Bernabeu nie wchodzi w grę.