Jeszcze kilka lat temu niemal połowa klubów z Ekstraklasy była utrzymywana przez najbogatszych Polaków. Ale dla biznesmenów to kiepski interes. Teraz jedynymi multimilionerami utożsamiającymi się z futbolem są właściciele Cracovii i Lecha - Janusz Filipiak i Jacek Rutkowski. Zbigniew Solorz-Żak, Antoni Ptak i Bogusław Cupiał. To trzej biznesmeni, którzy znajdują się w dziesiątce najbogatszych Polaków. Co ich łączy? Nieudany romans z rodzimym futbolem. Drugi w zestawieniu Solorz-Żak z majątkiem szacowanym aż na 11,5 miliarda złotych ma za sobą złe wspomnienia z czasów inwestowania w Śląsk Wrocław. Właściciel Polsatu dość szybko zorientował się, że posiadanie piłkarskiego klubu to głównie kłopoty. Jedyna pamiątka, jaka pozostała we Wrocławiu po Solorzu, to gigantyczna dziura w ziemi nieopodal stadionu. Tam szef m.in. Polsatu i Plusa miał postawić galerię handlową. Solorz ma to szczęście, że jego mariaż ze Śląskiem trwał tylko trzy lata. Jest też na tyle bogatą osobą, że inwestowanie w futbol nie odbiło się drastycznie na jego finansach, jak w przypadku Ptaka czy Cupiała. Ten pierwszy utopił mnóstwo pieniędzy na przełomie wieku, inwestując m.in. w ŁKS Łódź czy Pogoń Szczecin. Z futbolem rozstał się w brawurowy sposób, ściągając do Szczecina kilkunastu Brazylijczyków. Pogoń ostatecznie spadła z Ekstraklasy. Najdłużej trwał związek Cupiała z Wisłą. Właściciel Tele-Foniki przejął krakowski klub jeszcze pod koniec XX wieku, budując w Krakowie prawdziwą piłkarską potęgę. "Biała Gwiazda" stała się prawdziwym hegemonem, rok w rok kolekcjonując mistrzowskie tytuły. Kiedy jednak Tele-Fonice zaczęło wieść się gorzej, od razu odczuła to Wisła. Ostatnie lata były balansowaniem na krawędzi. O oddaniu Wisły zdecydowała presja banków, które nie chciały udzielić kredytu Tele-Fonice, jeśli Cupiał nie pozbyłby się przynoszącej ogromne starty Wisły. Tak też się stało. Od razu odczuła to produkująca kable firma, który w ubiegłym roku po raz pierwszy od lat zanotowała zysk. I to duży, bo sięgający 70 milionów netto. Sam Cupiał po kilku latach przerwy wrócił do pierwszej "10" najbogatszych Polaków z majątkiem sięgającym 2,9 miliarda złotych. Złe wspomnienia z czasów piłkarskich inwestycji ma także Józef Wojciechowski (62. miejsce z majątkiem 603 miliony złotych). Szef JW Construction przez lata był właścicielem Polonii Warszawa, szastając kasą na lewo i prawo. To za jego czasów przy Konwiktorskiej grali tacy piłkarze jak Euzebiusz Smolarek czy Artur Sobiech. Kiedy miał już dość futbolu, "Czarne Koszule" spadły w przepaść. Obecnie klub z Konwiktorskiej nie utrzymał się w 2. lidze i w nowym sezonie zagra na czwartym szczeblu rozgrywek. Podobnie wygląda sytuacja z Widzewem, którego dobrodziejem był Sylwester Cacek (86. miejsce z majątkiem 375 milionów). Za czasów rządów właściciela sieci restauracji Sphinx łodzianie powrócili do Ekstraklasy, ale też nieudolne zarządzanie rodziny Cacków doprowadziło Widzew do upadku. Teraz będzie rywalizował z Polonią Warszawa w 3. lidze. Bez kasy od najbogatszych Polaków ligową piłkę zżera stagnacja. Kluby, z których wycofali się milionerzy, albo upadły i budują swoją pozycję od poziomu amatorskiego, albo trafiły na utrzymanie samorządów. Dlaczego tak się dzieje? Inwestowanie w futbol po prostu się nie opłaca. Środowisko sportowe od lat apeluje do rządzących, aby wprowadzić ulgi podatkowe dla tych, którzy chcą dzielić się swoim majątkiem i łożyć kasę na futbol. Tak było chociażby w Turcji, dzięki rozwiązaniom legislacyjnym w ciągu kilkunastu lat tureckie kluby bardzo mocno zaznaczyły swoją obecność w europejskiej piłce. Choć trzeba przyznać, że głównym powodem fiaska mariażu milionerów z polską piłką, były ich własne błędy. Najbogatsi Polacy wchodzili do futbolu z wizją dość szybkiego zarobku. A w polskiej piłce prawdziwe namacalne zyski są dopiero w Lidze Mistrzów. Tam przez ostatnie 20 lat udało się dotrzeć tylko Legii, której i tak de facto niewiele zostało w klubowej kasie z meczów z Borussią Dortmund czy Realem Madryt. Z tego schematu wyłamują się tylko Rutkowski i Filipiak. Ten pierwszy zbudował w Lechu profesjonalnie zarządzane przedsiębiorstwo. Nie ma tam miejsca na kominy płacowe czy szaleństwa na rynku transferowym, bo klub musi się zmieścić w określonym budżecie. W podobnym stylu wygląda mariaż Cracovii z Comarchem, choć Filipiakowi nie udało się przez lata zbudować w Pasach solidnej podstawy organizacyjnej. Szef Cracovii nadal uchodzi za ekscentrycznego milionera, a najlepszym na to dowodem jest niedawne zwolnienie Jacka Zielińskiego i zatrudnienie Michała Probierza. Krzysztof Oliwa