Król strzelców ostatnich ME, David Villa, urodził się w Langreo, malowniczej miejscowości w górzystej Asturii. Zanim rozpoczął regularne treningi, grywał ze starszymi od siebie kolegami z podwórka. To oni ochrzcili małego Davida przydomkiem "El Guaje" - z asturiańskiego "dzieciak". Być może z powodu ciężkiego wypadku na kopalni, jaki przeżył jego ojciec, Jose Manuel, młody David nie został górnikiem. W wieku dziewięciu lat próbował dostać się do szkółki Realu Oviedo, największego klubu w okolicy, ale jego kandydatura została odrzucona, gdyż musiałby codziennie dojeżdżać na treningi. Trafił więc do miejscowego UP Langreo, gdzie pozostał do 17. roku życia. Instalował klimatyzację, złamał udo W 1999 roku ponownie chciał grać dla Oviedo, ale trenerzy Los Carbayones znów nie poznali się na talencie młodego napastnika. Uznali, że jest zbyt wątły, by zostać zawodowym piłkarzem i brakuje mu przy tym talentu. Większym wyczuciem wykazali się działacze Sportingu - zatrudnili Davida, który po podpisaniu zawodowego kontraktu porzucił dotychczasowe zajęcie - instalowanie klimatyzacji. Nawet po kolejnych transferach pozostał ulubieńcem kibiców z El Molinon - w każdym meczu Villi przeciwko Sportingowi, fani skandują: "Illa, illa, illa, Villa Maravilla!" W dzieciństwie złamał prawe udo i jego piłkarska przyszłość zawisła na włosku. Na szczęście dla futbolu, Villa wrócił do zdrowia, a podczas rehabilitacji nauczył się znakomicie posługiwać lewą nogą. Dzisiaj, z brutalną łatwością, bramki zdobywa z obu. Trafia z regularnością szwajcarskiego zegarka, nieodłącznego elementu każdej jego poza boiskowej fotografii. W każdym sezonie w Primera Division zdobył minimum 15 bramek. W latach 2003 - 2005 grał już dla pierwszoligowej Saragossy, strzelił 32 gole w dwóch ligowych sezonach. Stał się jednym z najlepiej zapowiadających się napastników młodego pokolenia, a Javier Subirats, dyrektor sportowy Valencii, nie zawahał się przeznaczyć na transfer Villi 12 mln euro. To było najlepiej spożytkowane 12 mln euro w historii Los Blanquinegros. Villa z miejsca przebił się do pierwszego składu i stał się kluczowym graczem drużyny. Pozbawiony wsparcia permanentnie kontuzjowanych Vicente i Aimara, Villa zwykle sam przesądzał losy meczów. W debiutanckim sezonie trafił 25 bramek i wprowadził Valencię do Ligi Mistrzów. Do Trofeo Pichichi, przyznawanego najlepszemu strzelcy ligi, zabrakło mu jednej bramki. Zabójczy instynkt i błyskawiczna adaptacja Przystosowany do błyskawicznej adaptacji, David potrafi dopasować się do każdych warunków i każdego ustawienia. W reprezentacji Hiszpanii, w której zadebiutował w lutym 2005 r., zaczynał na lewym skrzydle. W Valencii błyszczał zarówno jako wysunięty napastnik, jak i cofnięty partner Fernando Morientesa, z którym w sezonie 2005/06 stworzył zabójczy duet. Prócz 15 bramek, zaliczył kilkanaście asyst. Po rozkwicie talentu Davida Silvy, Villa znów zaczął grać samotnie w formacji ataku i nie zatracił niczego ze swego zabójczego instynktu. Villa, to człowiek orkiestra. Obdarzony niesamowitym dryblingiem i perfekcyjną techniką, potrafi muśnięciem piłki otworzyć koledze drogę do bramki. Uwielbia efektowną grę, ale nie przedkłada finezji nad użyteczność. Każde zagranie piętką, każda rabbona ("krzyżak") czy każde sombrero (przerzucenie piłki nad głową rywala), z których "El Guaje" słynie, nie tylko ma wywołać aplauz publiczności, ale i przybliżyć zdobycie bramki. Strzela gole ze stałych fragmentów gry (w ten sposób odprawił Inter w Lidze Mistrzów), bezbłędnie egzekwuje rzuty karne. W internecie można znaleźć video z treningu Valencii, na którym Villa trafia do siatki strzelając z kilkudziesięciu metrów z ujemnego kąta. Został piątym najskuteczniejszym piłkarzem w dziejach Valencii - zdobył 107 bramek w lidze. O jedną mniej niż Fernando Gomez, obecny dyrektor sportowy Valencii, który wytransferował Villę do Barcelony. Liczne bramki Villi przeszły do historii - trafienie zza połowy boiska z przeciwko Deportivo La Coruna, hattrick w meczu z Bilbao, skompletowany w pięć minut, czy gole po błędach Victora Valdesa, z którym po wakacjach będzie dzielił wspólną szatnię. W Barcy dostanie ulubioną "siódemkę" Na transfer Barcelona przeznaczyła 40 mln euro, a zadłużona po uszy Valencia nie mogła odrzucić takiej propozycji. Na jego prezentacji na Nou Camp zjawiło się 35 tysięcy widzów. W Dumie Katalonii, zespole swych idoli - Luisa Enrique i Quiniego, otrzyma koszulkę ze swoją ulubioną "siódemką", która czekała na niego od poprzedniego sezonu. Wtedy Valencia, wyceniając Villę na "skandalicznie skandaliczną kwotę", nie zgodziła się na żaden transfer. Sam Villa przyznał, że nieustająca opera mydlana z jego udziałem była najgorszym czasem w karierze. W tym roku chciał w spokoju myśleć o mundialu, więc negocjacje z prezydentów Valencii i Barcelony trwały kilkanaście godzin. W Valencii został ulubieńcem dzieci. Jeszcze na kilka dni przed transferem do Barcelony, młodzi fani, przybywający na otwarte treningi, krzyczeli, że Villa zostaje. Może dlatego, że poza zabójczą grą, był wzorem skromności i przywiązania. Wiedzie spokojne, uporządkowane życie, z żoną i dwiema córkami. Rzadko pojawia się w kolorowej prasie. Każde zdjęcie ma identyczną kompozycję - zawsze uśmiechnięty, ze specyficzną bródką i ciemnymi okularami, w jeansach i gustownym podkoszulku, nigdy nie zerka w obiektyw aparatu. Żadnych kompromitujących ujęć, zero skandali. Być może nawet nie wie, gdzie w Walencji serwują najlepsze drinki. Nigdy nie pociągały go pieniądze ani sława. Gdyby chciał, mógł odejść już w drugim roku gry w Valencii, gdy Chelsea oferowała mu kilkakrotnie większe zarobki. Nie narzekał na pensję, choć z powodu wewnętrznych ustaleń, przez kilka lat zarabiał 1,8 mln euro rocznie - niewiele więcej, niż piłkarze uważani za zbędnych. Na boiskach RPA Villa będzie walczył nie tylko o tytuł króla strzelców, ale i o pierwsze miejsce w rankingu strzelców reprezentacji Hiszpanii - do prowadzącego z 44 golami Raula Gonzaleza, Villi brakuje jeszcze tylko siedmiu trafień. Łukasz Kwiatek